W Łodzi odbył się kolejny bieg maratoński, tym razem organizowany pod nazwą DOZ Maraton. Chociaż wydarzenie przyniosło wiele radości uczestnikom, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Wielu mieszkańców miasta, nie związanych bezpośrednio z imprezą, wyraziło swoje niezadowolenie ze spraw organizacyjnych dotyczących tego wydarzenia.
Problem pojawił się w okolicach Dworca Kaliskiego i Retkini, gdzie przez dwa dni ruch drogowy był sparaliżowany. Kierowcy musieli mierzyć się z prawdziwym koszmarem. Przejazd z Widzewa na Retkinię trwał ponad godzinę, a większość czasu kierowcy spędzali w samochodach w rejonie Dworca Kaliskiego. W tym miejscu droga nagle zwężała się do jednego pasa, co powodowało chaos i dezorientację kierowców. Zamiast możliwości jazdy prosto, jedynym wyjściem była droga prowadząca przez wiadukt koło dworca.
Niewystarczające były również informacje o objazdach, które pojawiały się między innymi na Retkini. Były one tak mylące, że kierowcy nie byli w stanie zorientować się, gdzie wystąpią utrudnienia. Odczytanie komunikatów wymagało zatrzymania samochodu i kilku minut studiowania informacji. Dodatkowo, na niektórych ulicach, jak np. ulicy Żeromskiego, ograniczniki ruchu ustawiono już w sobotę wieczorem, mimo że wtedy maratończycy nie biegali jeszcze.
Nikt nie sprzeciwia się organizowaniu maratonów, ale organizatorzy powinni lepiej przygotować się do przyszłych wydarzeń, aby uniknąć irytacji ze strony łódzkich kierowców, którzy już na co dzień muszą zmagać się z problemem korków.